Rozpoczynając zdobywanie szlaku wypada napisać kilka słów na temat jego patrona, zwłaszcza że był to wybitny syn Ziemi Świętokrzyskiej. Stanisław Jeżewski urodził się w rodzinie z patriotycznymi tradycjami, jego przodkowie byli powstańcami listopadowymi i styczniowymi, on sam brał udział w wojnie 1920 roku oraz w kampanii wrześniowej, w czasie okupacji działał w konspiracji z ramienia AK, a także nauczał na tajnych kompletach. Po wojnie nadal pracował jako nauczyciel, poświęcając się jednocześnie z całym oddaniem pracy społecznej. Zasługi Jeżewskiego można by długo wymieniać, sporo na ten temat można znaleźć chociażby w internecie, ale z naszego punktu widzenia należy przede wszystkim podkreślić jego wkład w rozwój turystyki - z ogromnym zaangażowaniem działał on na rzecz reaktywowania PTK i był jednym z założycieli oddziału PTTK w Ostrowcu Świętokrzyskim, w ramach którego zorganizował niezliczoną ilość wycieczek dla młodzieży i nauczycieli.
Stanisław Jeżewski nie miał większego problemu z wyborem atrakcyjnych tras, o czym mogliśmy się naocznie przekonać już w Pętkowicach, gdzie rozpoczęła się nasza wędrówka. Pchani coraz słabszymi podmuchami wiatru przemieszczaliśmy się wzdłuż zalewu rzeki Kamiennej, podziwiając odbijające się w błękitnej tafli wody urokliwe mostki, którymi można dostać się na malownicze wysepki. Szczególnie uroczo wyglądał bielejący na drugim brzegu kościółek p.w.św. Teresy od Dzieciątka Jezus, do którego właśnie zmierzaliśmy.
Świątynia została wzniesiona w XVII wieku jako zbór ariański, gdyż ówczesna Rzeczypospolita była krajem tolerancyjnym, gdzie żyli niegdyś obok siebie katolicy, protestanci, muzułmanie czy wyznawcy judaizmu. Sytuację tę zmienił „potop szwedzki”, kiedy to arianie poparli Karola X Gustawa, licząc na większy zakres swobód. Pętkowice uważane za wieś protestancką zostały dotkliwie doświadczone - niszczyły je i łupiły bez litości nie tylko obce, ale także pozbawione żołdu polskie wojska. Wieś długo nie otrząsnęła się ze zniszczeń, a zbór ariański przejęli i rozbudowali katolicy.
Tuż za kościółkiem weszliśmy na dróżkę, która powiodła nas przez pola do asfaltowej drogi biegnącej przez niewielki ale przyjemny lasek. W wędrówce zaczęło nam towarzyszyć słońce, a wiatr wreszcie odczepił się od nas i zwiał licho wie gdzie! We wsi Skarbka Górna zatrzymaliśmy się na chwilę przy ruinach starego wapiennika, gdzie Janek powiedział parę słów temat pieców, w których w XIX wieku pozyskiwano wapno palone.
Za wapiennikiem wąska ścieżyna doprowadziła nas wprost do doliny rzeki Kamiennej. Wędrowaliśmy gęsiego, podziwiając urodziwy krajobraz, na niektórych odcinkach prawie dziewiczy. Gdy wspinaliśmy się nieco wyżej, w całej krasie objawiała się nam meandrująca rzeka, której wody przybierały chwilami piękny turkusowy kolor. Po drodze minęliśmy stadninę koni wyraźnie stęsknionych ludzkiego towarzystwa, bo gdy tylko stanęliśmy przy ogrodzeniu, wszystkie podeszły i podstawiły swoje pocieszne łby do głaskania.
Aż żal było opuszczać te piękne zwierzęta, ale czas naglił - przed nami Bałtów położony w malowniczej dolinie, z wapiennymi skałkami wyłaniającymi się tu i ówdzie ze stromego zbocza. Na jednym z późnojurajskich kamieni znaleziono ślad zwany „czarcią stopką”, gdyż miał go pozostawić diabeł próbujący przeskoczyć rzekę Kamienną. Odcisk zaintrygował archeologów, którzy dopatrzyli się w nim kształtu łapy drapieżnego allozaura, a odnalezienie dalszych tropów potwierdziło występowanie na tym terenie dinozaurów.
Te odkrycia zainspirowały lokalnych pasjonatów do stworzenia Parku Jurajskiego, w którym można obecnie zobaczyć rekonstrukcje tych przedpotopowych zwierząt. Wokół Juraparku powstał cały kompleks turystyczny oferujący takie atrakcje jak stok narciarski, „Kraina koni”, „Bałtowski zwierzyniec” czy „Park miniatur” z modelami zamków i pałaców z całej Polski. W ich cieniu pozostają często inne ciekawe obiekty, a te właśnie były celem naszej wędrówki. By do nich dotrzeć, musieliśmy przebyć trasę, która sama w sobie jest atrakcją z powodu bardzo licznych walorów przyrodniczo-krajobrazowych, co wynika z ciekawego położenia Bałtowa.
Wieś usadowiła się na terenie o zróżnicowanym ukształtowaniu, w formie rozproszonych skupisk zabudowy rozrzuconych pomiędzy lasami, borami, grądami, lessowymi wąwozami i terenami rolnymi. Wędrowiec, który przemierza taki teren, jest zaskoczony dużą ilością miejsc o tak odmiennym charakterze, bo a to mija ściany skalne o nierównej, jamistej fakturze, a to pnie się na porośnięte brzózkami wzniesienie z punktem widokowym na rozległą dolinę Kamiennej, to wchodzi w lessowy wąwóz o urwistych zboczach ozdobionych puchatym kołnierzem suchych traw i efektowną plątaniną korzeni drzew, to znowu zanurza się w trudny do przebycia mroczny jar, z którego wychodzi się na drogę biegnącą kawałek wzdłuż porośniętego dorodnymi rokitami brzegu Kamiennej, a potem już lekko pod górkę przez pola uprawne, prosto do kościoła p.w. Matki Bożej Bolesnej.
Świątynię zbudowano w XVII wieku, ale w wieku XX została ona powiększona i gruntowanie przebudowana, tak że ze starego kościoła pozostały jedynie rokokowe ołtarze boczne, chrzcielnica i barokowa ambona.
Za kościołem, po prawej stronie, wąskie schodki wiodą na wzniesienie należące niegdyś do dóbr książąt Druckich-Lubeckich. Tu Janek opowiedział nam o skomplikowanej historii tego majątku. W XVIII wieku na wzgórzu urządzono park, w miejscu spalonego drewnianego kościoła wzniesiono kaplicę, a nieopodal niej pod koniec XIX wieku zbudowano okazały klasycystyczny pałac z 36 komnatami Nad wejściem umieszczono napis:
„Boże, Ci wszyscy, którzy tu bywają, czego nam życzą, niechaj sami mają".
W 1944 roku rodzina Druckich-Lubeckich zmuszona była opuścić Bałtów i udała się na Zachód Europy. Po II Wojnie Światowej pałac został znacjonalizowany i przeznaczony najpierw na posterunek Milicji Obywatelskiej, a potem na szkołę. Po 70 latach bałtowski majątek wrócił do prawowitych spadkobierców, ale ten fakt nie wpłynął korzystnie na losy pałacu i kaplicy - niezabezpieczone budynki niszczeją, a na terenie parku pasie się szkockie bydło.
Schodząc ze wzgórza do centrum turystyczno-rozrywkowego Bałtowa podziwialiśmy rozświetlone słońcem wapienne skałki, które już z daleka bieliły się na tle niespotykanego o tej porze roku lazuru nieba. Dawno zapomnieliśmy o nocnej wichurze więc to, co ukazało się naszym oczom, było dla nas wielkim zaskoczeniem! -
po huraganie w Bałtowie domy stanęły na głowie!… no, może nie wszystkie, tylko jeden i jest on niewątpliwą atrakcją tej miejscowości.
Także w środku wszystko zostało powywracane „do góry nogami”! - meble i sprzęty umocowano na suficie, który tu pełni funkcję podłogi, i z tego powodu rzeczywiście odczuwaliśmy niezły zawrót głowy! Ale udało się nam opuścić bez szwanku tę architektoniczną osobliwość i szczęśliwie dotrzeć do centrum, gdzie zdążyliśmy jeszcze zrobić sobie zdjęcia z dinozaurami i odwiedzić stary młyn wodny z 1910 roku, po czym w komplecie usadowiliśmy się wygodnie w autokarze. Gdy tylko Janek zamknął drzwi, na szybie pojawiły się pojedyncze krople, które niebawem przeszły w całkiem solidny deszcz towarzyszący nam już do końca dnia.
No proszę - przy tak fatalnych prognozach wstrzelić się w piękną pogodę od początku do końca wycieczki - to się nazywa mieć szczęście!
I etap można uznać za bardzo udany, skoro niemal wszyscy od razu zapisali się na etap drugi. A było to zasługą:
- naszej klubowej torpedy, Uli Zychowicz, która męczyła się tylko wtedy, gdy musiała zwolnić tempo, żeby nas nie pogubić
- Jankowi Wiórkowi, który tym razem zamykał grupę, gdyż z tej perspektywy lepiej mógł ogarnąć całość swoim „prezesim” okiem
- panu kierowcy, który szczęśliwie dowiózł nas do celu i znalazł wolny termin na II etap wędrówki.
Tak więc do zobaczenia 14 kwietnia na trasie: Bałtów - Krzemionki - Sudół!
Tekst: Jagoda Jóźwiak
Zdjęcia: Andrzej i Jagoda Jóźwiak