Wędrówka była iście survivalowa. No bo jak inaczej nazwać pokonywanie trasy po torach kolejowych, których podkłady, szczególnie te drewniane były nie lada wyzwaniem, zwłaszcza po ostatnich opadach deszczu. Tak więc maszerowaliśmy żwawym tempem, patrząc pod nogi aby nie poślizgnąć się na śliskich drewnianych belkach, albo potknąć o coś wystającego. Kurcze, jak w takich warunkach podziwiać te piękne nadnidziańskie widoki?
Spoko, Darek Zmorzyński jest przewodnikiem, który zadba o wszystko. Daje się odczuć, że jest świadomy, iż w wędrowaniu nie najważniejsze jest tylko zaliczenie trasy.
Co jakiś czas, dość często, zatrzymywał się, czekał aby wszyscy dołączyli do czoła i zachęcał do podziwiania uroków natury. A było czym się zachwycać.
Dookoła naszego “torowego szlaku” rozpościerały się ogromne połacie pożółkłych o tej porze roku wysokich traw, rozlewiska wodne stanowiły przefajne lustrzane odbicia dla wierzb z charakterystycznymi czuprynami.
Pokonując kolejne niedogodności terenu dotarliśmy do Umianowic, gdzie znajduje się stacja Świętokrzyskiej Kolei Dojazdowej, często odwiedzanego przez turystów miejsca biwakowo-biesiadnego, gdzie odbywają się ogniska, imprezy okolicznościowe i biwaki na trasie przejazdu kolejki.
Tak więc i my zasiedliśmy, aby posilić się i odpocząć w nadziei na spokojniejszą już kontynuację naszej wędrówki. Ale, gdzie tam. Przewodnik po stwierdzeniu, że wędrówka musi być męcząca, powiódł nas w dalszą 4-kilometrową trasę, jakże znanym już nam, “szlakiem torowym”.
Nieziemsko zmęczeni dotarliśmy do Gór Pińczowskich. Przed nami jeszcze tylko jedno strome wzniesienie (na szczęście krótkie) i naszym oczom ukazał się piękny widok na Pińczów i okolice.
Mając jeszcze w pamięci przeurocze klimaty Ponidzia pragnę zakończyć tą krótką relację z naprawdę uroczej wędrówki, podziękowaniami dla Kolegi Darka Zmorzyńskiego za wspaniałe przeprowadzenie nas przez ten trudny “torowy szlak” i przede wszystkim za empatię i profesjonalną opiekę nad strudzonymi wędrowcami.
Pozdrawiam wszystkich uczestników i do zobaczenia na kolejnych wędrówkach.
Tekst i zdjęcia: Ewa Gonciarz