Relacje
czwartek, 03 sierpień 2017 16:44

Relacja z wyprawy: Wólka Pokłonna - Rembów - Bardo - Góra Świński Ryj - Wąwóz Prągowiec - Łagów, sobota, 22.07.2017r.

22 lipca, w sobotni poranek, na przystanku Bus zebrała się prężna grupka miłośników wałęsania się po Świętokrzyskich Górkach, mimo iż w tym samym dniu odbywała się  inna, atrakcyjna wycieczka „Przygody”. O godzinie 9.25 przewodnik Darek Zmorzyński dał sygnał do rozpoczęcia wyprawy i po chwili mknęliśmy autobusem w kierunku gminy Raków.
Marszruta rozpoczęła się w malowniczej Wólce Pokłonnej, skąd raźnym krokiem podążyliśmy do Rembowa - dziś wsi, a niegdyś osady zwanej Wyrębowem. Przez krótki okres czasu miejscowość ta była nawet miastem. Założył je w 1588 roku, podobnie jak pobliski Raków, Jan Sienieński z Sienna herbu Dębno.

rembowO prawdziwej świetności tego miejsca w zamierzchłych czasach można przekonać się wdrapując po stromym zboczu wzgórza na szczyt, by tam ujrzeć wyłaniające się z ziemi mury fundamentów rycerskiego zamku. Dzięki archeologicznym i historycznym badaniom przeprowadzonym przez Jerzego Wiśniewskiego dziś wiadomo, że budowlę wzniesiono w I połowie XIV wieku z inicjatywy rycerza ze znamienitego rodu Odrowążów. Warownia, zwana wówczas Szumsko, miała ostatecznie dwie wieże i otoczona była murem obronnym oraz fosą.

Po 1357 roku zamek stał się własnością Kurozwęckich, którzy jednak porzucili warownię. Nową siedzibą rodu stał się zamek w Kurozwękach, który został przebudowany w stojący po dziś dzień pałac, a w XV wieku zamek w Rembowie rozebrano, wcześniej zabierając z niego wszystko, co stanowiło jakąś wartość. Przyczyną były najprawdopodobniej błędy konstrukcyjne budowli - zbyt płytkie fundamenty powodowały obsuwanie się ścian.

Z Rembowem związane są dwie legendy. Jedna z nich mówi o dwóch rycerzach, Wacławku i Mszczuju, którzy przywieźli pokaźne łupy wojenne z Dalekiego Wschodu. Wacławek dręczony wyrzutami sumienia podarował duchownym wszystkie swoje kosztowności, a sam zaczął wieść pustelniczy żywot, Mszczuj natomiast kupił kawał lasu na wzgórzu, wykarczował go i wzniósł zamek, wykorzystując miejscowy kamień.

Druga, bardzo smutna legenda podaje, że Mszczuj przywiózł z wyprawy piękną żonę, która urodziła mu sześcioro dzieci. Rycerz wzniósł dla rodziny piękny zamek i wiódł w nim szczęśliwe życie, ale pewnego dnia, gdy wybrał się na polowanie, Tatarzy napadli na warownię. Żona postanowiła ukryć dzieci w podziemiach, ale podczas ucieczki została ugodzona strzałą. Dzieci udusiły się w lochach nie doczekawszy pomocy. Gdy Mszczuj wrócił z polowania i zobaczył, co się wydarzyło, rzucił się z innymi wojami w pogoń za Tatarami, ale wobec przeważających sił wroga poległ w boju z całą załogą. Teraz ludzie gadają, że na tydzień przed Wielkanocą dookoła ruin zamku krąży na koniu duch Mszczuja i szuka swoich dzieci. My, na szczęście, odwiedziliśmy to miejsce za dnia, w środku lata, więc przez nikogo nie niepokojeni wzmocniliśmy swoje siły lekkim śniadankiem i wyruszyliśmy w dalszą drogę.


Kolejnym punktem na trasie była wieś Bardo, o której można znaleźć wzmiankę w Kodeksie Małopolskim z 1358 roku, a o drewnianym, nie istniejącym już kościółku z XV wieku wspomina sam Długosz. p1380744 minObecnie na niewielkim wzgórku bieleje wzniesiony w 1789 roku urokliwy kościółek, który zawdzięcza swe istnienie bogobojności i hojności Barbary Misiewskiej, stolnikowej bracławskiej. Warto zajrzeć do środka świątynki, by obejrzeć m.in. trzy rokokowe ołtarze z obrazami Matki Bożej, ale uwagę wszystkich przyciąga najbardziej przykościelna dzwonnica z chlubą Barda - legendarnym dzwonem z 1511 roku z herbami Poraj i Jastrzębiec.  Ważący 400 kilogramów dzwon bije radośnie tylko w niedziele i w święta, bo gdy mieszkańcy usłyszą jego dźwięk w dzień powszedni, oznacza to, że we wsi ktoś umarł. W pozostałych okolicznościach używany jest drugi - lżejszy i młodszy bardzki dzwon.

Ślady wielkich wydarzeń historycznych można spotkać także na bardzkich polach, bowiem trzy stojące tam krzyże są miejscem spoczynku 120 powstańców styczniowych poległych w walkach pod dowództwem majora Juliana Rosenbacha.


Z Bardra przemaszerowaliśmy na górę, której nazwy panowie nie ośmielali się wymawiać w obecności pań ze względu na wrodzoną delikatność ;). Na szczęście została ona wymieniona w opisie trasy, więc wszyscy byli zorientowani, dokąd podążają. Podobno nazwa wzięła się stąd, że góra widziana od strony Czyżowa przypomina kształtem świński ryj, natomiast dla miejscowych gospodarzy nazwa ta jest raczej inwektywą, gdyż w ich mniemaniu owa góra wciska się po świńsku swoim ryjem pomiędzy chłopskie pola uprawne, „kradnąc” 300 hektarów lessowych ziem.
Jednak nam Świński Ryj bardzo się przymilił i miejsce będziemy wspominać z czułością, gdyż po wdrapaniu się na szczyt, przed naszymi oczami zafalowały rozległe łany zboża gnącego się pod ciężarem kłosów pełnych dorodnych ziaren, a łąki, jakby specjalnie dla nas, ustroiły się w baldachy krwawnika, biedrzeńca i szaleju, a tu i ówdzie wdzięczyły się bodziszki, dziurawce, chabry, serdeczniki, kąkole, wrotycz - oj, długo by jeszcze wymieniać te małe cudeńka natury, które właściwie mógłby opisać w poezji jedynie Leśmian, a w prozie Bruno Schulz.

18


W tak cudnych okolicznościach przyrody sfrunęliśmy niemalże ze Świńskiego Ryja (ależ to zabrzmiało!), tak że niektórych trzeba było „wyhamować”, by nie przegapili skrętu wiodącego do Wąwozu Prągowiec. Tam, gdzie człowiek nie orze i nie sieje, mogły rozpanoszyć się pokrzywy, łopiany czy nawłocie, tworząc miejscami trudny do przebycie gąszcz, sponad którego wystawały jedynie nasze kapelusze i czupryny. Ale głównym celem wyprawy były przede wszystkim mające 400 milionów lat skamieniałe ślady życia w sylurze. Nie mniej cenny był widok samego wąwozu ze strumykiem spływającym z pluskiem z niewielkiego wzgórka. Aż nie chciało się opuszczać tak pięknego miejsca, ale czas gonił!, więc w towarzystwie strumyka przeskoczyliśmy kawałek drogi po kamykach w dół, potem znów przedarliśmy się przez zielony gąszcz, i wreszcie znaleźliśmy się na szosie, którą dotarliśmy do Sędka - wsi, gdzie odbywały się słynne na całą Polskę Tabory Tańca, na których gościł klarnecista i trębacz Stanisław Witkowski z pobliskich Orłowin, a któremu TVP Kultura poświęciła pierwszy odcinek z cyklu „Dzika muzyka”.

Nawet nie wiadomo, kiedy znaleźliśmy się w Łagowie, gdzie jakby specjalnie czekał na nas miejski autobus linii 206, którym w komfortowych warunkach dotarliśmy do Kielc. I nikt się zbytnio nie smucił, że do już koniec fajnej wędrówki, bo przecież każdy miał świadomość, że za tydzień kolejna wyprawa z „Przygodą”!

 

 Teskt i zdjęcia: Jagoda Jóźwiak

 

Kalendarz Imprez